Wehrmacht ratuje życie
"Przeszedłem aleję Niepodległości, przeszedłem Kazimierzowską, zbliżałem się do Wiśniowej, kiedy zobaczyłem z daleka idących dwóch oficerów SS. Właściwie doszedłem prawie do skrzyżowania z Wiśniową. Zobaczyłem ich z odległości niecałych stu metrów, na wysokości zabudowań sióstr. Zobaczyłem tylko żółte koszule i czarne krawaty, a zatem gestapo. Nie widziałem poprzednio, żeby gestapo spacerowało sobie tak spokojnie, wolnym krokiem ulicą Rakowiecką, dlatego że tam cały czas mnóstwo niemieckich patroli SS kręciło się. Pilnowali Stauferkaserne i w ogóle wszystkiego, armat, czego tam nie mieli. To od razu wzbudziło moje podejrzenia. Błyskawicznie myśl: „Uciekać w Wiśniową nie mogę, dlatego że Niemcy podniosą alarm. Na Wiśniowej są sami Niemcy, to mnie złapią, stoją tam patrole niemieckie przy niektórych bramach. Nie będę uciekał”. Tam stał w zagłębieniu, dlatego że płot od strony liceum był nieco wybudowany, mały kiosk z gazetami. Podszedłem i kupiłem „Die Wehrmacht”. To był wielki tygodnik, miał kolorowe okładki. Kupiłem „Die Wehrmacht”, obejrzałem i idę w kierunku tych Niemców. Za mną szedł młody człowiek w okularach, w rozpiętym prochowcu, lat może ze dwadzieścia, szczupły, w odległości dziesięciu metrów za mną. Zobaczyłem, jak kupowałem gazetę, bo tak się nie oglądałem. Ci Niemcy się zbliżają, otworzyłem „Die Wehrmacht” i przede wszystkim wydaję się być bardzo zainteresowany tym, co tam jest. Brat wyczuł sytuację, przez ramię chce zobaczyć, co tam jest. Przede wszystkim zdjęcia, to było ilustrowane. Die Wehrmacht to znaczy armia, wojsko. Brat mi zagląda, leniwie podnoszę oczy znad tego tygodnika, patrzę przed siebie i widzę tych oficerów blisko. Pamiętam ich do dzisiaj, twarze kamienne, gęby za przeproszeniem, że lepiej nie spotkać w ciemnej ulicy. Wyprostowani patrzą, wydawało mi się, że gdzieś ponad mną, w przestrzeń. Wiem, że każdy mój ruch widzą. Ponieważ szli dwaj i po jednej stronie drogi, to ja środkiem. Przechodząc koło nich spojrzałem, po czym znów zerknąłem do gazety. Przeszedłem dwa, trzy kroki, myślę: „O Jezu”. Nagle słyszę: Halt! Jeżeli zatrzymam się od razu, to znaczy, że myślę, że to do mnie. Może do tego chłopaka, więc jeden krok, drugi krok niepewnie, bo następny to może być strzał w plecy. Ale po trzech czy czterech krokach oglądam się, a ten młody człowiek stoi już pod ścianą z rękami do góry. To do niego było: Halt. Idę dalej, idzie patrol, czterech z bergmanami. Bergman miał drewniana kolbę i w bok magazynek, a szmajser do dołu. Przeszedłem razem z bratem pomiędzy tymi oficerami SD, czyli gestapowcami. Idę i widzę, że idzie w odległości kilkudziesięciu metrów za nimi patrol żołnierzy, ale z bergmanami i do tego czterech. Co za diabeł? Nigdy tak nie chodzili, we dwójkę chodzili zawsze. Idę na nich śmiało. Nie zatrzymali nas, bo jak nas oficerowie nie zatrzymali, to oni już nie mają nas co zatrzymywać, oficerowie lepiej wiedzą, kogo zatrzymać. Przeszedłem pomiędzy nimi, minąłem Sandomierską. Przy rogu Puławskiej jakiś większy tłumek, zamieszanie. Podchodzę bliżej, cały rząd ludzi z rękami pod ścianą stoi, mężczyzn ładują, sporo żandarmerii, sporo gestapo. Na drugi dzień tych wszystkich, których wyłapali, rozstrzelano.
- Czyli łapanka była?
Było łapanie. Część rozstrzelali w ramach represji za dokonanie egzekucji z naszej strony. Przecież to nie było rozstrzelanie każdego Niemca, który się nawinął pod lufę, tylko w Warszawie strzelano do tych, którzy otrzymali wyrok sądu podziemnego za znęcanie się, którzy się szczególnie odznaczyli bestialstwem w przesłuchaniach na Szucha. Przeszedłem w tym całym rozgardiaszu, ale jak nas wszyscy przepuścili, to i tu mnie przepuścili. Wyłapywali tych, co szli Puławską."
Janusz Ginalski "Janusz", Archiwum Historii Mówionej, 1944.pl

Skomentuj